czasem tak narzekam na tę naszą zielonkę. że mała, że nic się nie dzieje, że wszyscy się znają.
okazuje się jednak, że może być znacznie gorzej.
z miejscowością, w której mieszka moja babcia, wiąże się całe mnóstwo dobrych wspomnień z dzieciństwa. w dorosłym życiu to miasteczko mnie przeraża.
życie zamiera tutaj o niespodziwanie wczesnej porze, perspektywy pracy są właściwie żadne, wszyscy o wszystkich wszystko wiedzą, a byle co powoduje skandal, który napędzają stare pierduśnice, które nie mają lepszych zajęć niż podsłuchiwanie, roznoszenie plotek i wpieprzanie nochali w nieswoje sprawy.
spotkałam sie wczoraj z Mateuszem w jedynym barze w tej mieścince ( bar nieco większy niż mój pokój..zgrozo). pogadaliśmy, jak to my, o tym, co dla nas najważniejsze i chyba wiem już, gdzie ja popełniłam błąd. tylko chyba nadal go będę popełniać, bo jakoś tak nie umiem być jedną nogą- albo jestem dwoma, albo żadną.
wszyscy pytają, co zamierzam. nie wiem. na razie nic nie zamierzam. jestem tak wymordowana psychicznie, że nie chce mi się nic robić w kierunku jednoznacznego określenia sytuacji. nawet mi się myśleć nie chce o wyjaśnianiu tego.
i takie to zadzwiające, że tak jak wszyscy wierzyli, tak jak się ze mną cieszyli, tak wszyscy już przestali wierzyć i nikt już nie pała symatią i wszyscy mają takie samo zdanie...
w eterze cisza.
poniedziałek, 1 listopada 2010
jedną nogą tu, drugą tam.
nie tylko ja palę w niedzielny poranek na balkonie.... siedząc i upajając się papierosem przyglądałam się pewnej kobiecie z psem. chyba kupię sobie psa. kocha za miskę jedzenia, nie rani intencjonalnie, co najwyżej czasem coś pogryzie.
Torba spakowana, jadę do rodziny. Do Miśki mojej. Może trochę się odseparuję od tego.
Torba spakowana, jadę do rodziny. Do Miśki mojej. Może trochę się odseparuję od tego.
Subskrybuj:
Posty (Atom)